To miały być już kolejne kolonie w moim życiu. Nie towarzyszyła im, jak co roku, euforia i oczekiwanie nowego. Może dlatego, że nie miałam czasu przygotować się do nich „psychicznie” ze względu na obowiązki w pracy. Jeszcze w sobotę kupowałam ostatnie rzeczy przed poniedziałkowym wyjazdem, gdyż okazało się, że to, co na co dzień idealnie sprawdza się w pracy, raczej nie będzie zbyt komfortowym strojem na kolonii.
Pomimo trudności transportowych, dotarliśmy w poniedziałek, 1 lipca, przed 8:00 na plac Najświętszej Maryi Panny w Kielcach, czyli pod siedzibę Caritas Diecezji Kieleckiej. Stąd odjeżdżali tylko wychowawcy, którzy rozlokowali się w różnych miejscach placu i rezerwą spoglądali na innych. Później pojawił się ksiądz Krzysztof Banasik i Damian Zegadło, czyli osoby, które wychowawcom były znane, więc pierwsze lody puściły, nawet zaczęły się żarty. W czasie podróży do Buska Zdroju – miejsca odbioru naszych wychowanków – ustaliliśmy, jak dzielimy się autokarami, przypomnieliśmy, o czym warto pamiętać. Na miejscu okazało się, że niektóre twarze są kadrze znane, inne były równie wystraszone jak pierwszorazowi wychowawcy.
Podróż do Zakopanego przebiegała bez większych problemów, tak samo zakwaterowanie w pokojach. Wiadomo – były płacze, chęci zamiany pokojów, grup, ale szybko zostały zażegnane. Od razu kadra ruszyła w wir pracy: pomoc w oblekaniu pościeli, wypakowywaniu walizek, następnie przygotowywanie prezentacji grup, nazwy, w międzyczasie zapoznanie z regulaminami kolonii… Gdy dzieci zasnęły, zaczęło się wypełnianie dokumentacji, przygotowywanie planów na cały turnus oraz na kolejny dzień, a także po prostu poznawanie się kadry. Następne dni również zaczynały się dla wychowawców przed wstaniem ich podopiecznych, a kończyły długo po ich zaśnięciu. I pomimo szczegółowych planów kolejnego dnia, często cały harmonogram musiał w momencie ulec zmianie przez pogodę, korki i inne wypadki losowe. Przydawały się wtedy mądre głowy wychowawców i kierownika, którzy zawsze mieli plan awaryjny w zanadrzu.
W czasie tego turnusu nie zwiedziliśmy zbyt wielu szczytów, ale za to wyśpiewaliśmy prawie wszystkie piosenki ze śpiewnika kolonijnego, zorganizowaliśmy: „Baloniadę”, „Paradę oszustów”, „Śluby kolonijne”, „Randkę w ciemno”, „Mam talent”, „Kalambury”, „Numerki”, „Spartakiadę”, „Najsympatyczniejszych”, „Karaoke”, „Kocham Cię Polsko”, dyskotekę, bal przebierańców… Trudno wszystko spamiętać. Dzieci, a tym bardziej kadra, nie mieli chwili na nudę.
Kolonie Caritas to także modlitwa. Oprócz codziennej Mszy Świętej, zorganizowaliśmy także drogę krzyżową po terenie ośrodka. To było bardzo ciekawe doświadczenie dla dzieci – mogli oni wcielić się w biblijne postaci, modlić się w wybranej przez siebie intencji, ale też odczuć to, co czuł Jezus, gdy inne kolonie wyśmiewały się z tego, że uczestniczą w drodze krzyżowej. Kolejnym, istotnym dla dzieci, spotkaniem modlitewnym było czuwanie dotyczące słowa „dziękuję”. Jego prosty charakter przeplatany słowami pieśni spowodował, że wielu kolonistów płakało ze wzruszenia. Dla wychowawców była to kolejna lekcja – czasem mniej znaczy więcej. Nasi koloniści mieli również okazję uczestniczyć w weselu w Kanie Galilejskiej i zobaczyć zamianę wody w … sok malinowy oczywiście. Podczas tych kolonii (zapewne duży wpływ miał na to obecny z nami kapłan, który przedstawiał dzieciakom Ewangelię w taki sposób, że czuły się jej częścią i ją rozumiały) wiele dzieci się otworzyło i odważyło się iść do spowiedzi po długim czasie.
W czasie kolonii wychowawcy realizowali także program kolonijny dotyczący zasad savoir vivre. Codziennie mieliśmy wyznaczony czas na to, by spotkać się ze swoimi podopiecznymi i porozmawiać nie tylko o dobrym wychowaniu, ale także o ich problemach, oczekiwaniach, trudnościach. Gdy szło opornie – wykorzystywaliśmy ku temu różne zabawy „przełamujące lody”. Niestety, w dwa tygodnie nie da się zbawić całego świata dziecka, możemy tylko sprawić, by przez ten czas czuło się ono bezpiecznie i miało poczucie zrozumienia.
Kolonie Caritas różnią się diametralnie od kolonii organizowanych przez różne biura podróży. Czas zagospodarowany co do minuty, Bóg na pierwszym miejscu, realizacja programu profilaktycznego, jasno postawione granice… I chociaż wychowawcy co roku powtarzają, że to ich ostatnia kolonia, już w kwietniu dopytują o wolne turnusy. Bo dla kadry to nie tylko opieka na dziećmi przez 24 godziny/2 tygodnie, ale też mało snu, pobudzenie kreatywności do maksymalnego poziomu, bycie obarczonym problemami dzieci, z którymi przyjeżdżają, dochodzi też tęsknota, niezamknięte sytuacje, które zostawili ileś tam kilometrów stąd. Ale pomimo tylu niedogodności, wszystko wynagradzają dzieciaki: ich uśmiech, radość, rysunki, zachwyt nowymi zabawami… To wszystko dla nich i dzięki nim. Ważna jest też kadra: sprawdzona, wyszkolona, ale także otwarta na kogoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z koloniami. Nie zostaje on wtedy sam sobie ze swoimi rozterkami, a może liczyć na pomoc, wsparcie lub rozluźnienie atmosfery.
Na kolonii zdarzają się także smutne sytuacje: śmierć kogoś bliskiego dziecku, wypadki losowe, zranienia, przeziębiania, ale miło jest widzieć, jak koloniści czują się odpowiedzialni za innych i przynoszą choremu jedzenie, płaczącego pocieszają, a z potrzebującym dzielą się tym, co mają. Po tych dwóch tygodniach to nie jest już kolonia, to ogromna rodzina Caritas. Boli tylko to, że coraz mniej osób chce próbować swoich sił na tej kolonii. Wybierają komercyjne wyjazdy, które rzadko dają tyle wspomnień, co kolonia Caritas.
Dorota